Kiedy podsumowanie to słodki lek na gorzką rzeczywistość czyli mało biegam dużo siedzę
Słowem wstępu
Nie chcę mi się pisać. Jestem smutny, zły sfrustrowany i ogólnie rzecz biorąc zrezygnowany. Cóż z tego, że wrzesień to jeden z najlepszych biegowych miesięcy ever. Solidnie przepracowany okres przygotowawczy do 36. PZU Maratonu Warszawskiego i fantastyczny (jak dla mnie!!!) wynik i życiówka poprawiona o ponad 30 minut to zwieńczenie czterech miesięcy pracy z planem. Kończąc maraton w Warszawie zrealizowałem swój plan biegowy na 2014 rok. Jednak okazało się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i na koniec roku startowego chciałem pobiec jeszcze w dwóch biegach Maratonie Rzeszowskim i Biegu Niepodległości. Maraton Rzeszowski miał być biegiem, w którym zbieram kolejne doświadczenia i przebiegam w zawodach kolejne kilometry, niestety odbędzie się za tydzień a ja zamiast trenować wciąż siedzę na tyłku na zwolnieniu lekarskim. Wszystkiemu winne są te nieszczęsne plecy, które pomimo odpoczynku w domu i zjedzenia wagonu lekarstw zapisanych przez dohtora ciągle bolą. Nie pociesza mnie nawet fakt, że przez ten tydzień na zwolnieniu nadrobiłem zaległości przy działalności mojej firmy i wreszcie będę mógł zacząć działać na pełną skalę. Jestem na głodzie kilometrów! Z zazdrością spoglądam na kolejne wpisy znajomych na społecznościówkach ten trenował, tamta zapisała się na jakiś start. A ja siedzę tu i kwitnę jak ten cieć przy hałdzie żwiru i czekam na cud. Biedny Miś. Chociaż z drugiej strony wiem, że są tacy co mają gorzej Kasia (to jej blog) trzymam kciuki, żebyś szybko wróciła do wielkiej formy.
Dylematy…
Czekam i waham się czy wpłacić wpisowe za maraton, czy jednak zrezygnować. Zaleczyć wszystko pokibicować maratończykom w Rzeszowie i skupić się na Biegu Niepodległości 11 listopada i zrobić życiówkę na 10 km. Jedna strona mojej natury, ta którą bardziej lubię mówi – Nie poddawaj się wystartuj, przecież dasz radę, plecy nie bolą Cię podczas biegu. Druga strona ta bardziej racjonalna podpowiada – Odpuść tym razem, bo się załatwisz i nie będziesz wcale biegać przez dłuższy czas. Nie wiem do którego rozwiązania się skłonię. Daje sobie czas do niedzieli.
Podsumowanie
Wrzesień to przebiegnięte 225 km. Ale nie zawsze kilometry są najważniejsze. W weekend maratoński poznałem kilku fantastycznych ludzi z ekipy Smashing pĄpkins, którzy tak jak ja, a niektórzy nawet bardziej mają bzika na punkcie biegania. No i teraz już zawsze będę wpisywał w rubryce drużyna (chyba że mnie wyrzucą): Smashing pĄpkins, a nasza koszulka z pięknym logo stała się moją oficjalną koszulką startową howgh!!! Powiedziałem. Dzięki jeszcze raz za tą rozgrzewkę o 7:45 prawdopodobnie to ona dała mi moc i wiarę. Dziwne, ale kiedy piszę te słowa jakoś plecy mnie mniej bolą, może ta ekipa działa jak narkotyk? Na pewno tak. A wszystkim startującym w ten weekend w Poznaniu, w Bieszczadach a także na każdym innym biegu dłuższym lub krótszym życzę powodzenia, biegajcie troszkę za mnie. I tym optymistycznym akcentem.
Weź się człowieku dolecz!
Basia ciężko wysiedzieć
Bartek odpoczywaj, jeszcze wiele startów przed nami. Też miałem katastrofę w maju jak zacząłem plan na MW. Kontuzja rzepki wykluczyła mnie na miesiąc. Gryzłem co popadnie wokół mnie 😉 ale nabrałem pokory. A taka przerwa jest też dobra z innego powodu. Potem to dopiero masz ssanie na biegi 🙂 Lecz plecy i rozwijaj inne partie mięśni 😉
Robert, cholera ciężko mi się pogodzić z sytuacją, kiedy po moim mieście na królewskim dystansie będą śmigać biegacze a ja w tym czasie będę siedział na tyłku albo stał przy trasie i z zazdrością patrzył. Z drugiej strony wiem jak łatwo jest przesadzić i przestać wogóle biegać no cóż dałem sobie czas do niedzieli na podjęcie decyzji.
Bez dwóch zdań: zalecz, odpocznij. Maraton to nie przelewki, SERIO! Im mniej tym lepiej 🙂
Krasus dzięki za radę. Coraz bliżej mi do decyzji, że będę kibicował (choć wcale mi nie będzie z nią lekko). Szczególnie że do maratonu w Dębnie nie tak daleko a to kolejny krok na drodze do Korony Maratonów 😀 Może zorganizuję strefę kibicowania dla moich znajomych